Waga dobrej jakości reklam

Marketingowcy mają jedno ale, jak się okazuje, wcale nie aż tak proste zadanie. Sprzedać produkt w wyznaczonym do tego budżecie. Zazwyczaj idą po najcieńszej linii oporu i po prostu wydalają na świat coś co nazywają reklamą i są szczęśliwi, że mają już z tym spokój. Marny obrazek na bilbordzie, tandetna rymowanka, lub reklama w telewizji przypominająca o najsłabszych odmętach telewizji. Internet ma swój deepweb i darkweb, telewizja ma reklamy.

Nie wszystkie są złe, ba!, nawet niektóre rymowanki potrafią być w porządku. Problem zaczyna się pojawiać w momencie kiedy twórcy reklamowi widocznie poszli na tak zwaną łatwiznę. Oczywistym jest, że nie każdy musi wprowadzać rewolucję, z każdą kolejną reklamą. Ciężko by było się nawet tego spodziewać, oczekiwać i to sobie wyobrazić. Chodzi tu o rzecz znacznie bardziej prostą. Wyznaczyć sobie pewną poprzeczkę (rzecz jasna nie zakładając, że będzie ona postanowiona po prostu nisko) i nie pozwolić sobie na zejście poniżej normy jaką ta poprzeczka by ustanawiała. Wtedy ludzie faktycznie byliby bardziej skłonni na przemyślenie zakupu danego produktu lub usługi. Można podchodzić zachowawczo i nie starać nie sięgać wyżyn. Jest to bezpieczne, zwłaszcza na marketingowców. Chodzi o to by najbezczelniej w świecie nie chcieć wykonać swoją pracę na ’’odwal się’’ w każdym możliwym aspekcie. Potem mamy ‘’na odwal się’’ reklamy, ’’na odwal się’’ produkty, ’’na odwal się’’ gospodarkę i w szerszym spojrzeniu (może nawet trochę za bardzo) – ‘’na odwal się” państwo.

Citylight